Muza na bloga

sobota, 9 lutego 2013

Tragiczny wypadek w Kozłowie - zginęło trzech braci, czwarty jest ranny;(


Do tragicznego wypadku doszło w Kozłowie, w gminie Świecie (woj. kujawsko-pomorskie). Na miejscu zginęło trzech mężczyzn w wieku 13, 18 i 19 lat. Do szpitala trafił 17-latek. Cała czwórka była spokrewniona - byli braćmi. 

O godzinie 6.55 dyżurny policji w Świeciu przyjął zgłoszenie o zdarzeniu drogowym, do którego doszło w miejscowości Kozłowo

Ze wstępnych ustaleń policjantów wynika, że kierowca daewoo tico jechał od Tucholi. Stracił kontrolę nad pojazdem, wpadł w poślizg i zderzył się z jadącym z przeciwnej strony samochodem ciężarowym-piaskarką. 
Na miejscu pod nadzorem prokuratora funkcjonariusze zabezpieczyli ślady i przesłuchali świadków. Ostateczną przyczynę tragedii ustali prowadzone w tej sprawie śledztwo. 



W jednej chwili stracili niemal całą rodzinę. Karol (+19 lat), Marek (+18 lat) i Krzyś (+13 lat) zginęli. Przeżył tylko Daniel (17). Walczy o życie w szpitalu. Ten prawdziwy rodzinny dramat rozegrał się w Kozłowie w gminie Świecie w woj. kujawsko-pomorskim. Bracia zginęli w tragicznym wypadku samochodowym, gdy ich małe daewoo tico uderzyło w piaskarkę odśnieżającą drogę. Całe Technikum Mechatroniczne w Kozłowie modli się teraz o to, żeby Daniel przeżył. Jego stan jest ciężki. Chłopak nie ma pojęcia o śmierci braci. Taka informacja mogłaby go zabić


Osobowym autem jechało czterech braci. Wszyscy w wieku szkolnym. Mieli 19, 18, 17 i 13 lat. Spieszyli się na lekcje, ale nie wiadomo, czy przekroczyli dozwoloną prędkość. Warunki na drodze były złe. Samochód niezbyt masywny.


Pierwsze zorientowały się nauczycielki z technikum. Jeszcze nie wiedziały na pewno, ale czuły, że coś złego musiało się stać. Karol (+19 lat), Marek (+18 lat) i Daniel (17 lat) byli wzorowymi uczniami. Do szkoły zawsze dojeżdżali razem. Lubiani, ułożeni, ambitni. I nagle nie przyszli na zajęcia. Jedna z nauczycielek powiedziała o tym w pokoju nauczycielskim. W pokoju stało radio. Własnie powiedzieli w nim, że pod Kozłowem był straszny wypadek. Ktoś inny skojarzył, że chłopcy tą drogą dojeżdżają do szkoły. O Matko Przenajświętsza, żeby to tylko nie była prawda...
Dochodziła godz. 7. Do szkoły było już niedaleko. Na lekcje mieli na 7.10. Kiedy mijali nadjeżdżającą z naprzeciwka piaskarkę, ich daewoo tico wpadło w poślizg. Prowadził Karol. Najstarszy. Najbardziej odpowiedzialny.
Panowanie nad autem stracił momentalnie. Na drodze było ślisko. To dlatego jechała po niej piaskarka. Zderzyli się z nią czołowo. Ich małe tico dosłownie zostało rozerwane na strzępy. Dwaj z braci zginęli na miejscu. Dwaj zostali zabrani do szpitala. Ale jeden z nich zmarł na rękach lekarzy. Daniel wciąż walczy na życie
W wypadku zginęli 13, 18 i 19 latek. Daniel jeszcze nie wie, że jego bracia nie żyją. Koledzy ze szkoły modlą się o jego życie. W szkole odprawiono mszę.
Rodzicom o śmierci dzieci powiedzieli psycholodzy z centrum zarządzania kryzysowego przy starostwie powiatowym w Świeciu - pisze "Gazeta Pomorska". Jeden z nich pojechał do szpitala w Świeciu, gdzie był już tata chłopców. Drugi pojechał na pocztę do Dobrcza, gdzie pracowała ich mama.
"Gazeta Pomorska" tak opisuje ofiary: " To wzorowi uczniowie, zawsze obecni, bardzo dobrze wychowani... Jeszcze w sobotę dwóch starszych chłopców, którzy zginęli w tym wypadku, bawiło się na balu maturalnym. Chodzili do IV klasy Technikum Mechatronicznego.Młodszy, 17-latek, który walczy o życie, też uczy się w II klasie Technikum Mechatronicznego. Ewa Joachimiak, dyrektorka szkoły ogłosiła w placówce żałobę i odwołała wszystkie szkolne imprezy".
Dziennikarze "Gazety Pomorskiej" rozmawiali też z sąsiadką rodziny, która poniosła tę niewyobrażalną stratę: O tej rodzinie nikt nie powie złego słowa - uważa sąsiadka Iwona Banaś. - Takich ludzi ze świecą szukać, takie rodziny to rzadkość! Widzę ich, jak w czwórkę pomagają rodzicom w ogrodzie albo jak wchodzą do kościoła: mama pierwsza, mąż i chłopaki za nią. Siadają w trzeciej ławce, od najmniejszego do największego. I teraz jak to będzie? Sami zostaną? Jak oni zniosą tę rozłąkę? Jak im pomóc?!

                           A oto niektóre komentarze dotyczące tego wypadku:
 ~kumpel [2013-02-05 17:33]
Ludzie gadacie glupoty na ich temat ze banda gowniarzy ze zapieprzali gowno prawda! bardzo dobre chlopaki spokojni kierowca jak i pasazer ktorzy niestety nie przezyli byli strazakami OSP ktorzy godnie sluzyli ratowali sami zycie ludzkie naprawde jezeli nie znaliscie ich to nie spinajcie dupek i nie wpisujcie swoich wymyslow!!! Karol Marek Krzysiu Pamietam spoczywajcie w pokoju [*] !!! a Tobie Daniel zycze szybkiego powrotu do zdrowia (chlopak ZYJE) !!!!!

~tomasz [12 godzin temu]
Jezus Maria aż dreszcze po plecach przechodzą nad rozmiarem tragedii rodziny. Stracić 3 synów w jednej chwili ja nie jestem taki silny abym mógł znieść taki cios...Niech ich Bóg ma w swojej opiece

~sssssssssss [wczoraj]
OGROM tragedii!!!Nie mogę sobie tego nawet wyobrazić,ale mnie obcej zrobiło się tak strasznie smutno,a co dopiero ci biedni RODZICE czują!!!Proszę Państwa,proszę przyjąć wyrazy głębokiego współczucia-mam nadzieję,że takie samo zdanie ma większość INTERNAUTÓW i dołączają się do tych kondolencji!!!!Trzymajcie się!!!

~Lola12 [2013-02-07 10:04]
Współczuję takiej tragedii rodzinie,bo to straszne ;( ja niedawno straciłam brata,co prawda nie w wypadku,ale ból ogromny... Niestety tak musiało być,czasami ludzie wychodzą cało z nie z takich wypadków,gdzie cudem jest,że przeżywają,a czasami wystarczy że się przewrócisz....czasami ludzie nie chcą żyć,odbierają sobie sami życie i żyją dalej,inni chcą być z nami a nie mogą.... Wiem,że to marne pocieszenie,ale nie my decydujemy o tym ile tutaj żyć będziemy niezależnie od okoliczności w jakich umieramy


~aga [2013-02-06 23:35]
nie da sie opisac uczuc gdy sie o tym slyszy i czyta bardzo jest teraz potrzebna pomoc rodzicom i najblizszym bardzo wspolczuje calej rodzinie ja stracilam kilka miesiecy temu mojego ukochanego brata chorego na bardzo ciezka nieuleczalna chorobe mial 21 lat jego brat blizniak lezy tez przykuty do lozka i aparatury podtrzymujacej zycie i wiem ze jego tez nie bedzie z nami dlatego jestem sercem i dusza z cala rodzina tych chlopcow niewiem jak napisac wyrazy wspolczucia bo nie ma takich slow ogromna tragedia Bog niech czowa nad chlopcami i rodzina.

~gary [2013-02-06 16:19]
Jak można jeździć Tico? Przecież ten pojazd samochodopodobny nie spełnia żadnych wymogów bezpieczeństwa...



~s [2013-02-06 13:43]
Te małolaty jak sie dorwą do kierownicy to jado jak szalone.Jechali40 ? tyle sie powinno jechać jak jest ślisko


~Ktos... [*] [2013-02-06 06:49]
MOIM ZDANIEM NIEKTÓRE KOMENTARZE POWINNY BYĆ ZABLOKOWANE ! przecież rodzice mogą to czytać.. Nie mało im tragedii że stracili 4 synów ?? Strata jednego to ogromny ból.. Stać i patrzeć na grób własnego dziecka ! Trochę szacunku dla rodziców i zmarłych. Może gdyby kogoś z Was spotkała taka tragedia pomyślał by przed pisaniem durnych komentarzy !


~ucz się nie umierac [2013-02-05 21:05]
Przyjrzyjcie się zdjęciu. Worki zasłaniające ciała trochę zakłamują stan auta. Srodek auta, jest dosłownie zmiażdżony. Tam chyba nie ma nawet 50 cm od drzwi lewych do prawych. Tak, tico to kruche auto, ale zeby tak zagiąć płyte podłogową w samochodzie nawet tak słabym musi być naprawdę mocne uderzenie. Z chłopaków musiała zostac dosłownie miazga. Przeżyć musiał ten obok kierowcy, bo drzwi otwarte i nie wygiete. Z doświadczenia wiem, że łączna prędkość przy takich uszkodzeniach, nawet w tico, to minimum 110-120km/h(powtarzam, wygieta płyta podłogowa, najmocniejszy element konstrukcji). Masakra jakich mało. Szkoda chłopaków, gdyby jechali do 40km.h, piaskarka to max 50, zakładając hamowanie piaskarki, to może by było mniej ofiar, takie gdybanie. Może by nie było poślizgu. Sam wpadałem w ślizg nie raz. Przy 60 zero kontroli i gazem i kierownicą na lodzie, przy 30, też na zimówkach, depcząc na gaz da się już trochę sterować autem. Szkoda, szkoda chłopaków, bo to nie golfiarze i bmwiaki. Ludzie z tico których znam, to zawsze skromni ludzie,(i finansowo i życiowo i w dodatku przesympatyczni) na to ich tylko stac. Tragedia ku przestrodze dla was wszystkich i dla mnie też.


~jancsi [2013-02-05 23:01]
Współczuję rodzinie Burczyńskim ,nie jasne jest czy Daniel jeszcze żyje i czy szpital w Świeciu potrzebuje dla niego krwi grupy O ?


~ala [2013-02-05 19:28]
Serdeczne wyrazy współczucia dla rodziców.To straszne stracić dziecko nie wspominając ,że tu zginęło ich trzech i czwarty nie wiadomo czy z tego wyjdzie?! Komentarze są wstrząsające!Ludzie opamiętajcie się! wyśmiewacie się,ze Tico .....na pewno Ci Chłopcy woleliby być posiadaczami Mercedesa......ktoś wspomniał ,a co to autobusów nie ma,że do szkoły jeżdżą autami?.....a no nie ma ,u nas autobusy 2 kursy rano o 7 wyjazd i powrót o 16......a jak dzieciak kończy o 13 to wraca pieszo 12km.Nie wszyscy mają ten "zaszczyt" i są "światowcami" gdzie miejski leci co 5 min. i za nim zaczniecie wyzywać ludzi mieszkających na wsi od wieśniaków....to zastanówcie się czy aby wy nie jesteście większymi.......





piątek, 14 grudnia 2012

Bardzo smutna historia;(



Było piękne sierpniowe popołudnie. Słońce ogrzewało piasek i morze. Lato tego roku było wyjątkowo gorące, wiec nie ma się co dziwić, że woda była ciepła i aż przyjemnie było się w niej kąpać. W wodzie pluskała się grupka roześmianych nastolatków. Wszyscy świetnie się bawili. Gdzieniegdzie na plaży leżeli zakochani, jeszcze gdzie indziej siedziała grupka roześmianych młodych ludzi - były ciepłe wakacje i dlatego dużo ludzi spędzało je nad morzem. 
Niedaleko błękitnej wody siedział chłopak. Wyglądał mniej więcej na 16 lat. Siedział sam, samotny, zupełnie inny od tych wszystkich roześmianych ludzi na plaży. Chłopak ten był bardzo przystojny, miał piękne niebieskie oczy, bardzo podobne do koloru morza, ale jeszcze piękniejsze. Jednak w tych pięknych błękitnych oczach zobaczyć można było smutek. Patrzył na tych, co przychodzili na plażę i na tych co z niej wychodzili. Patrzył na roześmianych nastolatków, ale najdłużej swój smutny wzrok zatrzymywał na zakochanych, którzy przytuleni do siebie leżeli na kocach, lub na tych którzy pluskali się w wodzie, na całujących się i roześmianych. Patrzył na nich z pewną zazdrością w oczach. 
Może dlatego, że jeszcze nigdy nie miał dziewczyny, że jeszcze nigdy nie czuł się tak szczęśliwy jak ci, siedzący sobie przytuleni na kocu, nie myślący o niczym tylko o sobie nawzajem i nie wiedzący, że ktoś ich obserwuje. Chłopak siedział w tym miejscu długo, sam nie wiedział ile. Plażę zaczęli opuszczać ludzie. Poszli już sobie radośni młodzi ludzie. Z oddali dobiegały go jeszcze śmiechy pakujących się nastolatków, którzy jeszcze przed chwilą pluskali się w wodzie. W pewnym momencie zauważył siedzącą przy brzegu plaży dziewczynę. Siedziała i palcem pisała coś na piasku. Chłopak doznał jakiegoś dziwnego uczucia. Wiele razy podobała mu się dziewczyna, ale zawsze bał się odrzucenia i cierpiał, choć na pewno nie musiał się tego obawiać, gdyż większość dziewczyn w szkole szalała za nim, niestety, jego nieśmiałość zawsze brała nad nim górę. Dziewczyna siedząca na plaży miała ok. 15 lat, ubrana była w zwiewną białą sukienkę, miała piękne, długie, lekko kręcone czarne włosy. Młodzieniec nie mógł oderwać od niej oczu. Nagle wstała, bał się, że teraz odejdzie i już nigdy więcej jej nie zobaczy, ale nie odważył się do niej podejść. Dziewczyna szła przez plażę, nagle coś jej spadło, chłopak chciał to podnieść, podbiec do niej i oddać żeby choć przez chwilę na nią popatrzeć, ale nie potrafił... Kiedy dziewczyna odeszła pobiegł w miejsce gdzie coś upuściła i zobaczył, że był to przepiękny wisiorek w kształcie serca z wyrytym napisem LOVE. "To koniec" pomyślał "ma chłopaka". Załamany podszedł do miejsca w którym siedział, zabrał swoje rzeczy i zorientował się, że plaża jest już prawie pusta, nie było na niej nikogo prócz niego, grupki ludzi, którzy chyba niedawno przyszli, małżeństwa z dwójką dzieci, które bawiły się radośnie w piasku i pary zakochanych, która nadal leżała przytulona w blasku zachodzącego już słońca. Poszedł w stronę domu. Doszedł chyba dzięki swojej intuicji, myślał tylko o tej pięknej dziewczynie i naszyjniku z napisem LOVE, który tez (nie wiedział dlaczego) ściskał mocno w ręce... Rodzice nie pytali go o nic, wiedzieli, że ich syn zawsze wraca do domu samotnie o tej porze... Chłopak w nocy nie mógł długo zasnąć. Nie wiedział dlaczego, ale myślał tylko o tej dziewczynie, którą zobaczył na plaży... 

Drugiego dnia poszedł w to samo miejsce, gdyż lubił tam siedzieć... miał doskonały widok na całą plażę. Ale tym razem nie patrzył na zakochanych, patrzył tylko w to miejsce w którym wczorajszego dnia spotkał nieznajomą, ale jej nie było. W końcu pojawiła się, tym razem miała na sobie równie piękną niebieską sukienkę. Usiadła w tym samym miejscu. Siedziała przez jakiś czas, nagle wstała i zaczęła iść w tym samym kierunku co poprzedniego dnia. Chłopcu przez głowę przebiegła tylko jedna myśl "dlaczego wcześniej jej nie zauważyłem?". Dziś idąc rozglądała się dookoła, najwidoczniej szukała naszyjnika, który chłopak ściskał w ręce. "Musi dla niej wiele znaczyć, najwyraźniej bardzo go kocha" pomyślał i pobiegł w jej stronę. 
- przepraszam - powiedział lekko zarumieniony ( ale nie było tego widać na jego opalonej twarzy) 
- słucham - odrzekła cudnym niczym u słowika głosem, ona również miała lekki rumieniec na twarzy 
Dopiero teraz zobaczył jaka ona naprawdę jest piękna, miała bardzo ciemne oczy, lekko zaróżowione policzki. 
- chyba to wczoraj zgubiłaś - powiedział i czuł, że policzki pieką go niemiłosiernie 
- gdzie to znalazłeś? Szukałam go wszędzie, jest on dla mnie taki ważny, gdybym go zgubiła nie darowałabym sobie tego. Dziękuję ci bardzo. 
- z pewnością twojemu chłopakowi byłoby przykro gdyby się dowiedział. 
- Chłopakowi? Ja nie mam chłopaka. - powiedziała, a rumieniec jeszcze bardziej jej po czerwieniał. 
- a ten napis LOVE - chłopak sam nie wiedział dlaczego o to zapytał 
- to pamiątka po mojej mamie, zmarła dwa lata temu - mówiła złamanym głosem, a oczy zaszkliły się 
- przepraszam, nie wiedziałem - chłopak bardzo się zmieszał 
- muszę już iść tata będzie się martwił. Cześć 
Odeszła, szła kawałek, chłopak wiódł za nią wzrokiem, była już dość daleko. Nagle pobiegł przed siebie. 
- poczekaj! - krzyknął, choć sam zdziwił się, że się na to odważył, czy jednak, że nie może zmarnować tej okazji... 
Dziewczyna odwróciła się, była teraz jeszcze bardziej czerwona niż jak powiedział jej o chłopaku. 
- może spotkamy się jutro na plaży? Porozmawiamy i po spacerujemy? - sam siebie zadziwił, że to wy powiedział, musiał zrobić dziwną minę. 
- możemy - powiedziała dziewczyna zawstydzonym głosem, a jej policzki coraz bardziej czerwieniały. 
- no to do zobaczenia 
- cześć 

Chłopak biegł do domu tak szybko jak tylko mógł, prawie podskakiwał, chyba jeszcze nikt nie widział go w tak dobrym nastroju, śmiał się sam do siebie, nawet jego rodzice zdziwili się na jego widok, ale nic nie mówili i o nic nie pytali, bo wiedzieli, że nic by nie powiedział. Był bardzo zamknięty w sobie i tajemniczy.Tylko wieczorem, kiedy już kładli się spać do jego pokoju weszła mama. 
- czy coś się stało? Jesteś jakiś inny - zapytała 
- nie martw się mamo, nic mi nie jest - powiedział i z uśmiechem na twarzy przytulił się do mamy. 
- dobranoc kochanie 
- dobranoc mamo 
Położył się do łóżka, ale wcale nie miał zamiaru spać, myślał tylko o swojej ukochanej, bo teraz już wiedział, że czuje do niej coś czego jeszcze nigdy do nikogo nie czuł. Następnego dnia czekał na nią na plaży od samego rana. Przyszła wcześnie. Rozmawiali ze sobą, ona miała na imię Magda, on Maciek. Od tamtego dnia spotykali się codziennie byli nierozłączni, chodzili po plaży za rękę w blasku księżyca. Magda opowiedziała mu o śmierci swojej mamy, w wieku 37 lat zginęła w wypadku samochodowym (wcześniej chorowała). Magda miała tylko ojca no i teraz Maćka. Wiedzieli o sobie wszystko. Znali każdą, nawet najskrytszą tajemnicę. Chłopak już rozumiał jak czuli się ci, których tak często obserwował przytulonych na plaży, jego marzenie się spełniło, wreszcie czuł się tak jak oni. Chodzili ze sobą wszędzie, mieli mnóstwo wspólnych zajęć i kupowali bardzo dużo pamiątek. Niestety wakacje się kończyły, a Maciek musiał iść do liceum, Magda została w gimnazjum, ale to nie rozłączyło ich miłości. spotykali się codziennie. Magda też była nieśmiała, a on kochał ten jej rumieniec, którym oblewała się w niezręcznych sytuacjach. Kiedy byli sami nie rumieniła się już wcale, rozumieli się zbyt dobrze, żeby się siebie wstydzić. 
Tak minął rok, przyszły następne wakacje. Magda niestety coraz gorzej się czuła, bolała ją głowa i czasami nie mogła spać. Maciek wysłał ją do lekarza, ale dziewczyna nie chciała iść. W końcu poszła. ... 
Pewnego dnia była bardzo smutna, mało mówiła i ani razu się nie uśmiechnęła. Był to już prawie koniec wakacji, Magda szła do liceum, tego samego do którego chodził Maciek. 
- co się stało? Czemu jesteś taka smutna? 
- Maciek musimy się rozstać - jej słowa szumiały w głowie Maćka jeszcze kilka minut. 
Wstała, odeszła, ale on ją dogonił. 
- Dlaczego? Co się stało? Czemu mi to robisz? - powiedział chłopak ze łzami w oczach 
- nie mogę z Tobą dłużej być - od powiedziała dziewczyna z trudem powstrzymując łzy 
- Ale dlaczego? nie byłaś ze mną szczęśliwa? 
- Maciek! Byłam. Nigdy do nikogo nie czułam czegoś takiego jak do Ciebie. 
- no więc o co chodzi? 
- no dobrze, powiem Ci, ale po tym co usłyszysz sam odejdziesz. 
- Nigdy!! 
- Mam... mam raka - powiedziała i wybuchła płaczem - został mi... został mi rok życia, nie mogą tego usunąć... - powiedziała przez łzy i rzuciła się chłopakowi na szyję, właśnie wtedy najbardziej tego potrzebowała 
- ale to niemożliwe - Maćkowi spływały łzy po policzkach - jak to się stało? 
- te moje... ciągłe bóle głowy... to wszystko wyjaśnia... poza tym moja mama też była chora, gdyby nie wypadek zabiłaby ją choroba... 


Do końca wieczoru już nic nie mówili, tylko przytuleni, jak niegdyś ta para na plaży, siedzieli na kocu i patrzyli na zachodzące słońce... jak nigdy ich serce przepełniał ból... 
Obiecali sobie, że ten rok spędzą razem, szczęśliwi. Tak właśnie było, nikt nie wiedział o chorobie Magdy tylko oni oboje, nie chciała żeby ktokolwiek się o tym dowiedział. Rok minął nie spodziewanie szybko, znów zaczęły się wakacje, stan Magdy się pogarszał, nie było dla niej ratunku, musiała powiedzieć ojcu, załamał się, chciał ją wysłać do szpitala, ale powiedziała mu, że to nic nie da i że swoje ostatnie chwile chce spędzić u boku Maćka którego naprawdę kochała. 
Był piękny sierpniowy poranek, taki sam w jaki się poznali. Magda czuła się już naprawdę źle, wiedzieli, że już niedługo to się stanie, ale nie mówili o tym. Oboje cierpieli, ale milczeli. 
- Chcę żeby "to" się stało w twoich ramionach - powiedziała nagle Magda 
- Ale o czym ty mówisz, kochanie? 
- Maciuś! Wiesz o czym mówię - powiedziała smutnym, lecz spokojnym głosem 
- Ale do tego jeszcze minie dużo czasu 
- Nie, coraz gorzej się czuję, to już niedługo. 
- Dobrze, będę Cię cały czas trzymał w ramionach - Maciek z trudem po wstrzymywał łzy 
- Zostawiłam listy do Ciebie i do taty, odczytajcie je po mojej śmierci 
Na te słowa Maciej zadrżał 
- Dobrze kochanie, dla ciebie wszystko. 
- kocham cię, pamiętaj o mnie - powiedziała Magda bardzo słabym głosem 
- ja ciebie też, nigdy o tobie nie zapomnę. 
Przytulili się do siebie mocno. Maciek pocałował ją. Magda leżała oparta o niego, jej serce coraz wolniej biło, aż w końcu Magda zasnęła. Na zawsze... Zasnęła w miejscu w którym się poznali, na plaży tam, gdzie siedziała w tedy w tej białej sukience. Teraz też była w nią ubrana. Jej piękne opalone ciało doskonale prezentowało się przy tej lśniącej bieli. Tym razem w jej piękne, długie czarne włosy wpięta była mała, biała różyczka, którą dostała od Maćka... 
- Nieeeeeeeeeeeeeeeeeeee!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! - do Maćka dopiero po kilku minutach dotarło co się stało, stracił ją, stracił coś, co było dla niego najważniejsze, to dla niej żył, ją kochał. Płakał... cały czas mocno ją przytulał, jej piękna zwiewna, biała sukienka mokra była od jego łez. 
Maciek wziął ukochaną na ręce, cały czas płakał, szedł do jej domu. Zadzwonił do drzwi, otworzył je ojciec Magdy. Kiedy zobaczył w drzwiach Macka zrozumiał co się stało, on też płakał. Płakali razem. Chłopak wszedł, położył swoją ukochaną na łóżku. 
- Powiedziała, że zostawiła dla nas listy - mówił Maciek przez łzy 
- Gdzie są? - jej ojciec nie mógł się uspokoić 
- nie wiem, chyba w jej pokoju - chłopak cały czas patrzył na ciało dziewczyny, miał nadzieję, że to tylko zły sen i że ona zaraz się obudzi, jednak tak się nie stało. 

Poszli do jej pokoju, wzięli listy, Maciek wyszedł, szedł do domu, tak samo jak tego dnia kiedy znalazł naszyjnik szedł na oślep, łzy cały czas kapały po jego opalonych policzkach, a jego blond włosy sterczały teraz w nieładzie... 
Wszedł do domu, była tylko matka, ojciec jeszcze pracował. 
- Maciek Co się stało? - zapytała kobieta widząc swojego syna w takim stanie. Prze straszyła się bardzo. 
- Magda... ona nie... Magda nie żyje... - te słowa chłopak wy powiedział bardzo powoli po czym wybuchnął płaczem i rzucił się matce w ramiona. Nie pytała o nic więcej. Wiedziała, że teraz potrzebował tylko, żeby ktoś go przytulił, zrozumiał, o nic nie pytał. 
Kiedy Maciek się trochę uspokoił (choć nadal cały czas płakał) wziął swój list i wyszedł. Poszedł na plażę na swoje, na ich ulubione miejsce. Trudno mu było czytać przez łzy. Treść listu była następująca: 

" Kochany Maćku! 
Kiedy będziesz czytał ten list, mnie już nie będzie. Chcę tylko, żebyś wiedział, że byłeś dla mnie wszystkim, że kocham Cię jak nikogo innego na świecie, że żyłam tylko dla Ciebie. Wiesz, widziałam Cię jak siedziałeś codziennie na plaży. Obserwowałam Cię z ukrycia, nie chciałam żebyś mnie zobaczył, zakochałam się w Tobie. Nigdy bym nie przy puszczała, że tak wspaniały chłopak jak ty mógłby zwrócić na mnie uwagę. Bałam się, ale w końcu wyszłam na plażę, siedziałam tam zawsze, kiedy Ty jeszcze nie przychodziłeś. Myślałam, że nie zwrócisz na mnie uwagi, przecież Ty zawsze obserwowałeś te zakochane pary. le zauważyłeś mnie. Nie zgubiłam tego naszyjnik specjalnie. Jednak później byłam szczęśliwa, że tak się stało. Ogromnie się ucieszyłam, kiedy mi go oddawałeś. Po pierwsze dlatego, że był on dla mnie tak cenny, a po drugie, że to właśnie Ty mi go oddałeś., czułam się jak w siódmym niebie, wtedy też zrozumiałam, że Ty również jesteś nieśmiały, pokochałam ten rumieniec który Cię wtedy oblewał i również wtedy wiedziałam, że kocham Cię najbardziej na świecie i że nie będę mogła bez Ciebie żyć. Kiedy odchodziłam cały czas marzyłam, żebyś mnie zatrzymał, chciałam żebyś do mnie podbiegł, a kiedy juz przestałam w to wierzyć usłyszałam "poczekaj". Właśnie od tego słowa zaczęły się najpiękniejsze chwile w moim życiu... nasza miłość jest dla mnie jak bajka... piękna bajka, która jak na złość nie może mieć szczęśliwego zakończenia... 
Dziękuję, że byłeś ze mną przez cały czas, wtedy, kiedy byłam najszczęśliwszą osobą na ziemi i że nie opuściłeś mnie wtedy, kiedy najbardziej Cię potrzebowałam. DZIĘKUJĘ! 
Maciuś kocham Cię, mam nadzieję, że kiedyś będziesz szczęśliwy. Chcę żebyś znalazł sobie dziewczynę, taką na którą zasługujesz, czyli wspaniałą. Tylko mam do Ciebie prośbę. choć znajdziesz sobie wspaniałą dziewczynę (wiem, że tak będzie) to nie zapomnij o mnie, niech chociaż cząstka mnie będzie w Twoim sercu. Proszę Cię o to i o jeszcze jedno. Bądź szczęśliwy, znajdź sobie kochającą dziewczynę i pamiętaj o tych cudownych chwilach, które ze sobą spędziliśmy. KOCHAM CIĘ! i choć teraz, kiedy czytasz ten list mnie już nie ma z Tobą ciałem to duchem zawsze będę przy Tobie. Będę patrzyła na to co robisz i będę nad Tobą czuwała. 
Całuję! 
Twoja i tylko Twoja MAGDA! 
P.S. Zaopiekuj się moim tatą. On teraz został sam i potrzebuje czyjegoś ciepła i pomocy. Kiedyś znów się spotkamy i już na zawsze będziemy razem. 

Maciek płakał, nawet nie wiedział kiedy przeszedł przez całą plażę. Nic się na niej nie zmieniło, ludzie śmiali się bawili i przytulali jak dawniej, ale on teraz o nich nie myślał. Myślał tylko o swojej ukochanej, która opuściła go. Zastanawiał się jak świat może być tak niesprawiedliwy żeby odbierać tak cudowną, tak delikatną i tak niewinną istotę. Magda była bardzo mądra i inteligenta jak na swój wiek, można powiedzieć, że była aż zanadto dorosła jak na swoje 17 lat. Maciek obszedł jeszcze raz wszystkie miejsca, które w jakiś szczególny sposób kojarzyły mu się z Magdą. To właśnie tu się poznali, to tu uwielbiali siedzieć wieczorami, to tu siedzieli gdy padał deszcz, najdłużej jednak Maciek stał w miejscu, w którym po raz pierwszy się pocałowali. Kiedy tak chodził, wszystko sobie przypominał, te momenty chodziły mu po głowie jak klatki filmu, płakał przez cały czas. Kiedy obszedł te normalne dla wszystkich miejsca, ale najważniejsze dla niego, poszedł w stronę domu swojej ukochanej. Stanął w progu, łzy nadal ściekały po jego policzkach. Drzwi otworzył mu jej ojciec. Nic nie powiedział tylko go przytulił, nie potrzebowali słów, doskonale się rozumieli,w końcu oboje stracili to co było dla nich najcenniejsze - Magdę. 
Na drugi dzień odbył się pogrzeb dziewczyny, była ubrana w swoją ulubioną białą sukienkę, na głowie miała wianek z polnych kwiatów, a we włosach tkwiła biała różyczka, zupełnie taka sama jak ta, którą miała we włosach w ten piękny sierpniowy poranek. W jej ostatni poranek. Wyglądała pięknie., jakby spała, miała nawet uśmiech na twarzy, ten sam, który chłopak tak uwielbiał. Przez chwilę miał nadzieję, że ona naprawdę śpi i zaraz się obudzi i wyciągnie go na spacer. Chciał ją porwać, uciec daleko i znów być z nią szczęśliwy. Tak się jednak nie stało. Maciek płakał, cały czas płakał, w nocy nie mógł spać... 
Maciek starał się normalnie żyć, minął rok od śmierci jego ukochanej, ale on nadal nie mógł o niej zapomnieć. Nie potrafił znaleźć dziewczyny. W każdej szukał Magdy. Wiedział, że ukochana nie byłaby zła, wręcz przeciwnie cieszyłaby się jego szczęściem. Minął rok od śmierci jego ukochanej. Dokładnie rok. Maciek już nie wytrzymywał. Nie radził sobie z tym wszystkim. Poszedł na cmentarz, położył na grobie ukochanej białą różę., wiedział, że ona je uwielbiała i powiedział "Pamiętasz jak napisałaś, że kiedyś będziemy razem? Już niedługo, kochanie, już niedługo..." Odszedł, poszedł w to miejsce, gdzie się poznali, usiadł, wyjął kartkę i zaczął pisać: 

Kochani Rodzice! 

Wiem, że przez ostatni rok strasznie się o mnie martwiliście. Straciłem to, co było w moim życiu najważniejsze - prawdziwą miłość. Magda była dla mnie wszystkim, kochałem ją i tylko dla niej żyłem. Kiedy będziecie czytać ten list ja już będę szczęśliwy - będę z nią. Będziemy razem już na zawsze, już nic nas nie rozdzieli, nawet na chwilę, nie martwcie się moim odejściem. Wiedzcie, że teraz jestem naprawdę szczęśliwy. Kocham Was, wiem, że Wy mnie też, kiedyś się spotkamy, będziemy razem, a teraz wybaczcie mi, ale nie potrafiłem bez niej żyć. Mam do Was tylko jedną prośbę. Na moim robię wyryjcie napis "TERAZ JUŻ NA ZAWSZE JESTEŚMY RAZEM". Wiem, że to dla mnie zrobicie i dziękuję Wam za to. 
Kocham Was! 
Wasz Maciek! 
P.S. Nie zapomnijcie o mnie i za przyjaźnijcie się z ojcem Magdy, to naprawdę wspaniały człowiek. Zróbcie to dla mnie..." 


Skończył, nie rozpłakał się bo był szczęśliwy, że wreszcie będzie ze swoją ukochaną. Jeszcze raz przeszedł wszystkie ważne dla niego miejsca. Wspominał wszystkie spędzone razem z Magdą chwile. Poszedł do jej domu. Przytulił jej ojca i powiedział 
- Dziękuję za wszystko. Żegnam Cie, był Pan dla mnie jak drugi ojciec. 
- za co mi dziękujesz? - zapytał tata Magdy, ale Maciek nie od powiedział, był już w drodze do domu, chciał się pożegnać z rodzicami i już na zawsze wrócić do Magdy. 
Wszedł do domu. Jego rodzice byli w środku. Podszedł do mamy, przytulił ją. 
- Kocham Cię - powiedział - nie zapomnijcie o mnie nigdy. 
- Tato kocham Cię - mówił przytulając się do taty. 
- synku, my też cię kochamy, nigdy o tobie nie zapomnimy, ale czy coś się stało? - zapytali 
Maciek rozpłakał się, gdy żegnał się z rodzicami, nie chciał się z nimi rozstawać, kochał ich bardzo, ale wiedział, że zrobi wszystko, żeby być z Magdą i musi tak postąpić. 
- Żegnajcie - powiedział przez łzy 
Wszedł do łazienki, napuścił wody do wanny, wyjął z kieszeni list, położył przy wannie tak, żeby rodzice go zauważyli. Rozebrał się, wziął żyletkę, uklęknął przy wannie i przeciął sobie żyły. Wszedł do wanny, położył się. Chwilę patrzył jak strumyki krwi wpływają do wody po czym usnął, usnął z takim samym uśmiechem na twarzy jak jego ukochana kiedy umierała, był szczęśliwy, liczyła się dla niego tylko myśl, że już wkrótce będzie ze swoją ukochaną....

środa, 12 grudnia 2012

Coś nowego;)


Sylwia miała problemy z nauką, więc Tomek postanowił jej pomóc, by w przyszłym roku podeszła do matury.
Tomek: Sylwia!! Mówię do Ciebie, czemu mnie nie słuchasz?!
Sylwia: Słucham Cię! Przepraszam, zamyśliłam się!
Tomek: Nic nie szkodzi! Załuważyłem, że niezbyt dobrze radzisz sobie z historią.
Sylwia: Tak wiem o tym! Po prostu w domu nie mam warunków, by się uczyć.
Tomek: Pamiętaj, że gdybyś chciała się wygadać to zawsze możesz na mnie liczyć...
Sylwia: Dziękuje za wsparcie.
Tomek: Może dzisiaj do Ciebie wpadnę po szkole i razem się pouczymy?! Co ty na to?!
Sylwia: Możesz przyjść i możemy się razem pouczyć!
Tomek: Będę o 15.00... przyniosę ciastka:P!
Sylwia: Będę czekała...
Ok. 15 Tomek przyszedł do Sylwii i razem w jej pokoju zaczęli się uczyć... Sylwia co chcilę patrzyła przez okno...
Tomek: Co Ty tak ciąge patrzysz przez to okno?
Sylwia: Patrzę czy nie idzie mój ojciec!!
Tomek: A jak idzie to co?!
Sylwia: A mogę Ci się wygadać?!
Tomek: Oczywiście, słucham!
Sylwia: Mój ojciec po śmiercu mamy zaczął pić i nie wie co robi! Bije mnie, krzyczy i awanturuje o wszytsko!
Tomek: Nie możesz tak żyć... musisz mu się w końcu sprzeciwić...
Sylwia: Nie wiem jak, on jest za silny...
Tomek: Najlepiej tak jak ja sprzeciwiłem się swojemu ojcu!!
Sylwia: Jak to?! Nie rozumiem!!
Tomek: Więc słuchaj! U mnie w domu istanieje podobna sytułacja jak i u Ciebie! Mój ojczym po śmierci mej matki zaczął pić... więc przygarneła mnie babcia, lecz ona umarła i musiałem wrócić do ojczyma. A wtedy było jeszcze gorzej... pił, bił mnie, sprowadzał podejrzanych typów do domu, a nawet kazał mi nieraz spać na podwórku!! Sprzeciwiłem mu się i powiedziałem, że ja tak dłużej nie wytrzymam!! Wyprowadziłem się do kolegi... lecz ojciec mnie znalał... gdy wracałem z nim do domu był pijany, zaczął mnie szarpać, krzyczeć i nie załuważając jadącego samochodu popchnął mnie, a ja jego i niechcący potrącił go, a on tego nie przeżył... teraz mieszkam sam, w domu po babci!
Sylwia: Nie wiedziałam, że miałeś taki sam horror w domu! Przepraszam!
Tomek: Nic nie szkodzi... Zamieszkaj ze mną!
Sylwia: Bardzo bym chciała, ale muszę pilnować ojca! jaki jest taki jest, ale go kocham!
Tomek: Ale pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć i... Kocham Cię!
Nagle wchodzi ojciec i zaczyna szarpać dziewczynę... Tomek stanął w jej obrobie, a ojciec powiedział:
Ojciec: Co Ty robisz smarkaczu!? Wypier***** z tąd!
Tomek: Jak ja wyjdę ona razem ze mną!!
Sylwia: Ale ja nie mogę go zostawić!
Tomek: Możesz go zostawić... zrozumie co stracił!!
Sylwia: OK... ucieknijmy!
Sylwia zamieszkała z Tomkiem... Kilka dni później ojciec przyszedł pod jej szkołę, by ją przeprosić...
Ojciec: Córeczko! Ja Cię przepraszam! Poszedłem się zapisać do AA! To mi pomorze! Napewno!
Sylwia: Ja Ci nie wierzę! Ty nigdy niczego nie zrobisz, żeby było dobrze!
Ojciec: Wróć do domu!
Sylwia: Nie wrócę do domu... nie chcę znów mieć piekła... Przepraszam!!
Ojciec: Dlaczego?!
Sylwia: Tato, zawdzięczam Tomkowi bardzo dużo i kocham go...
Ojciec: A będziesz mnie odwiedzać?!
Sylwia: Oczywiście... A Ty nas?!
Ojciec: Tak córeczko...
Kilka miesięcy później Tomek poprosił Sylwię o rękę... odbył się ślub i wesele... ojciec przestał pić i zamieszkał blisko nich... został szczęśliwym dziadkiem...

poniedziałek, 5 listopada 2012

Historia pewnej miłości


 Zdarzyło się to pewnego zimowego wieczora. Był to czas, gdy noce wydawały się wieczne i były tak mroźne, jak nigdy wcześniej, ani nigdy później, a dnie zdawały się mrugnięciem powieki – krótkie, bezsłoneczne, z wieczną zawieją śnieżną. Świadkowie tej historii twierdzili później, że to rozpacz rozlała się nad światem tworząc wieczny mrok, który miał ukoić rozsypane w pył serca... Zegar wskazywał godzinę szóstą po południu. Ciemności za oknem nie były w stanie rozproszyć nawet światła latarń – trwała zamieć. Pacjenci Oddziału Zamkniętego Szpitala Psychiatrycznego pod wezwaniem Św. Antoniego nie zwracali na to najmniejszej uwagi. Byli pochłonięci przypatrywaniem się „Nowemu”. Sanitariusze przynieśli go całkiem niedawno, ale po oddziale już krążyły plotki.
- Podobno on jest wampirem! – zachichotał jeden z mężczyzn zgromadzonych przy łóżku „Nowego”
 - Ja też tak słyszałem, pielęgniarki o tym mówiły. Myślicie, że wariat?
- Jak my wszyscy... – szepnęła wychudzona kobieta o podkrążonych oczach
- Patrzcie, ma bladą, błyszczącą skórę i pewnie ogromne zęby!
 - Głąbie, ale przecież oddycha, a wampiry nie oddychają, bo nie żyją. Wariat i tyle. To już lepszy jest ten chłopiec z sali obok, który mówi, że jest Don Juanem, przynajmniej ja mu wierzę...
- Cii! Pielęgniarki idą! – pięć osób stojących nad łóżkiem młodego mężczyzny pogrążonego w głębokim śnie rozpierzchło się po sali udając, że są zajęci czymś zupełnie innym.
Do sali weszły dwie pielęgniarki, obejrzały nowego pacjenta, chwilę rozmawiały cichym głosem i wyszły. Zgromadzenie zebrało się nad śpiącym raz jeszcze. Nagle z piersi wszystkich pięciu osób wyrwały się pełne zdziwienia westchnięcia – „Nowy” jak gdyby nigdy nic otworzył oczy i usiadł na łóżku. Jego nieco obłędny, pełny bólu wzrok lustrował stojących tuż przy nim pacjentów. Miał piękne, czysto-błękitne źrenice. Czarne, proste włosy opadały mu na ramiona, były w lekkim nieładzie, a biała skóra błyszczała w świetle jarzeniówek. Ciszę przerwał jego lekko zachrypnięty, ale melodyjny głos:
- A więc to z wami przyszło mi spędzić moją ostatnią noc w tym świecie... Dobrze więc, niech i tak będzie...
- Mówiłem, że wariat!
- Nie wydawaj pospiesznych sądów, mój przyjacielu. Spotkało mnie w życiu wiele krzywd tylko dlatego, że ktoś zbyt pospiesznie wydał o mnie swój sąd... Pozwólcie, moi państwo, że się wam przedstawię – piękny młodzieniec wstał z łóżka, spojrzał nieco krytycznie na szpitalne ubranie, jakie kazano mu założyć i skłonił się zebranym wokół niego ludziom –Nazywam się Gabriell William Hurt, Syn-W-Ciemności Anthony’ego Crivello, jestem wampirem ósmego pokolenia z klanu Torreador. Chciałbym was prosić, abyście dzisiejszą noc ofiarowali mej historii, gdyż o świcie zakończy się już moja egzystencja w tym nie-życiu. Chciałbym, aby choć w waszych sercach przetrwała opowieść o mojej tragedii...
Po szpitalnej sali przeleciały pomruki niedowierzania, zaskoczenia lub irytacji. W końcu pięcioro pacjentów Szpitala Psychicznego pod wezwaniem Św. Antoniego usadowiło się jak najbliżej Gabriella, gotowi usłyszeć co też ich współlokator ma im do powiedzenia...
* Moja historia zaczyna się w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku. Byłem wtedy chłopcem zaledwie dwunastoletnim. Moi rodzice nigdy nie okazywali mi znaczniejszego zainteresowania, byłem więc dzieckiem samotnym, „trudnym”. Moje życie jako samotnika i outsidera miało się zmienić wkrótce po przeprowadzce, do której zmusili mnie rodzice, a której byłem przeciwny. Małe miasteczko, w którym zamieszkaliśmy, wzbudzało we mnie nienawiść na samą myśl o nim. Jeszcze bardziej nieszczęśliwy, jeszcze bardziej samotny, jeszcze bardziej „trudny”... Do czasu, kiedy z wizytą nie zawitali do nas sąsiedzi z naprzeciwka wraz ze swoją córką, moją rówieśnicą. Cóż dwunastoletni chłopiec może wiedzieć o miłości? Cóż może wiedzieć o uczuciu od pierwszego wejrzenia, tak silnym, tak głębokim, że miało przetrwać mimo wszelkich przeciwności losu aż do końca? Ów dwunastoletni chłopiec, którym byłem, nie wiedział o tym zupełnie nic. Mimo wszystko rudowłosa, piegowata, zawsze uśmiechnięta dziewczynka urzekła czymś moje młode serce i postanowiłem nie odtrącać jej, jak każdą inną istotę w moim życiu. Szybko okazało się, że jesteśmy do siebie tak bardzo podobni, choć przecież diametralnie różni. Ona – zawsze pogodna, zawsze życzliwa, chętna do niesienia pomocy każdemu człowiekowi, zawsze otoczona wieloma osobami, którym skradła serca tak jak mnie; ja – zawsze ponury, zawsze samotny, zawsze cyniczny mimo zaledwie dwunastu lat, młody starzec zmęczony życiem i ludźmi. A nasze dusze? Nasze dusze biły jednakowym rytmem, były jedną duszą umieszczoną w dwóch różnych ciałach. W ten sposób oddałem Sol Angelice moje serce. Na zawsze. Nasza przyjaźń, prawdziwa nierozerwalna przyjaźń, zmieniła się z biegiem lat w uczucie nieco głębsze, okraszone nastoletnim pożądaniem. To właśnie pierwszy raz moje usta dotknęły ust Sol, to jej jako pierwszej i jedynej pragnąłem ofiarować wszystko co miałem. Byliśmy młodzi, szczęśliwi, zakochani i wciąż tacy beztroscy. Mijały piękne wiosny, upalne lata, deszczowe jesienie i śnieżne zimy, a ja i Sol Angelica wciąż byliśmy nierozłączni, wciąż bardziej bliscy sobie. Zmieniła moje życie tak bardzo, jak się tylko dało. Aż do pewnej przeklętej wiosny w siedemnastym roku naszego życia...
* Opowiadanie Gabriella zostało przerwane przez nadejście pielęgniarki rozdającej nocne dawki leków.
- Widzę, że nasz nowy pacjent już się obudził, to dobrze – powiedziała – dzisiejszą noc spędzi pan tutaj, jutro natomiast zajmie się panem lekarz, który zostanie panu przydzielony. Zostanie pan też przeniesiony na inną salę. Proszę przyjąć te leki. Podała mu plastikowy kubek z wodą i trochę mniejszy z trzema tabletkami. Gabriell wykrzywił usta w uśmiechu i podziękował za lekarstwa. Po wyjściu pielęgniarki pięcioro towarzyszy Gabriella wlepiło w niego rozpalony ciekawością wzrok. Czekali na dalszą część historii. Wampir nie pozwolił im długo niecierpliwić się...
 * Mieliśmy wtedy po siedemnaście lat i serca zalane wspólnymi marzeniami o przyszłości. Jakże szybko przyszło nam przekonać się, że nic nie trwa wiecznie, a każde szczęście prędzej czy później przemienia się w rozpacz. Większość czasu spędzaliśmy z Sol Angelicą razem, jednak bywały takie momenty, że musieliśmy się rozdzielić. Tak jak w tamto popołudnie, gdy Sol wracała sama ze szkoły. Nie było mnie przy niej i myśl o tym do dzisiaj rozpala w moim sercu gorący płomień nienawiści do samego siebie. Sol nigdy nie dotarła do domu. Wieść o jej zniknięciu bardzo szybko przeleciała przez miasteczko, szukali jej wszyscy. Przez kilka dni chodziłem oszalały z przerażenia i strachu o nią. Wreszcie powstały plotki, że uciekła z domu, inni twierdzili, że widzieli, jak ktoś wciągał ją do samochodu i odjeżdżał, jeszcze inni opowiadali bardziej niestworzone historie. Po jakimś czasie policja znalazła w okolicznych lasach strzępki jej ubrania i jej krew. Nigdy jednak nie odnaleziono jej ciała. Po kilku miesiącach wyprawiono jej pogrzeb. Jej rodzina poddała się, miasteczko wróciło do dawnego życia. Tylko ja wciąż wierzyłem, wciąż szukałem, wciąż czekałem na jej powrót. Oszalały z nieszczęścia nie mogłem poradzić sobie z własnym życiem, nie mogłem poradzić sobie z myślą o jej śmierci. Uciekałem z domu próbując w jakiś dziwny sposób odnaleźć ją w wielkich miastach i małych miasteczkach, trzymałem się różnych szalonych śladów, ale żaden z nich nie zaprowadził mnie do niej. Z rozpaczy próbowałem dwa razy odebrać sobie życie. Spędziłem wiele miesięcy w zakładach i szpitalach psychiatrycznych. Rodzina odwróciła się ode mnie, a ja starając się w jakikolwiek sposób uciec myślami od Sol popadłem w narkomanię. Moje życie stało się jednym wielkim bagnem. Z tamtego okresu życia nie pamiętam prawie nic, może oprócz wielkiego głodu palącego moje trzewia i twarzy Sol, która nigdy nie chciała zejść spod moich powiek. Nie wiem również w jaki sposób poznałem Anthony’ego. Czy to ja znalazłem jego, czy też raczej on mnie? Co go zainteresowało w takim wraku człowieka, jakim byłem? Nigdy się tego nie dowiedziałem. Anthony zabrał mnie do siebie, do wielkiej willi, w której mieszkał. Przez kilka miesięcy stosował na mnie różne praktyki, które pozwoliły mi uwolnić się od mojego uzależnienia. Zamiast pragnienia narkotyków, czułem teraz dużo większe pragnienie. Pragnienie napoju, którym poił mnie mój wybawca. Pragnienie krwi... Zadajecie sobie na pewno pytanie czy nie było dla mnie dziwne, że nieznajomy człowiek uwięził mnie w swoim domu i poił krwią? Mnie na niczym nie zależało, równie dobrze mógłby mnie wtedy zabić i tak nie sprawiało mi to różnicy. Ale napój, jego krew, wpompowała we mnie nową ochotę do życia, a raczej potrzebę picia tego specyfiku i odkrywania w sobie coraz to nowszych zdolności – bo po każdym łyku stawałem się coraz silniejszy, zwinniejszy, moje zmysły odkrywały nowe rzeczy w otoczeniu. Anthony codziennie poświęcał mi długie godziny na rozmowę. Nasze tematy zakrawały o wszystkie aspekty wiedzy i życia. Wiele się od niego dowiedziałem, poszerzyłem wielokrotnie moją wiedzę i wykształcenie. Nie byłem jego więźniem, choć czasem tak się czułem. Do dyspozycji oddał mi swoją bibliotekę i kilka pokoi, w żadnym jednak z tych pomieszczeń nie znajdowało się ani jedno okno. Przestało mieć dla mnie znaczenie, czy jest noc, czy dzień. Żyłem bez wyraźnego celu i przyczyny, w nieokreślonym czasie i miejscu. Aż przyszedł moment, w którym Anthony uznał, że jestem gotowy...
* Na korytarzu było słychać krzyki jakiegoś pacjenta. Gabriell powiódł wzrokiem po twarzach swoich słuchaczy. Na policzkach bardzo wychudzonej kobiety odnalazł ślady łez, w oczach pozostałych czaiło się współczucie i żal. Do sali weszła pielęgniarka z pielęgniarzem. Oznajmili, że nastał czas na gaszenie świateł i ciszy nocnej. Odprowadzili wszystkich do ich łóżek i zabronili opuszczania ich. Gabriell wykonał ich polecenie, wsunął się cicho pod kołdrę i leżał nieruchomo dopóki nie wyszli gasząc za sobą światło i zamykając drzwi. Wówczas podniósł się i zobaczył, że wszyscy z napięciem wpatrują się w niego i czekają. Nie było słychać najmniejszego szmeru, najmniejszego oddechu. Gabriell zniżył głos do szeptu i podjął opowieść...
* Było to dokładnie w dniu moich dwudziestych trzecich urodzin. Przyszedł złożyć mi propozycję, która miała zaważyć na dalszym moim życiu. Miał to być jeden z najwspanialszych prezentów, jaki kiedykolwiek mógłbym otrzymać. Wyjawił mi swój sekret, rysował przede mną wizję wspaniałego życia, które czeka na mnie, jest w zasięgu ręki. Opowiadał tak barwnie o urokach nie-życia, że uwierzyłem mu. Mogła to być moja szansa na zapomnienie tamtych oczu, tamtych rudych włosów i tego magicznego głosu, który ciągle mnie przyzywał do siebie... Mogłem zapomnieć o Sol i zacząć wszystko raz jeszcze. Lub żyć z otwartą raną w sercu przez następne tysiąclecia... Postanowiłem jednak zaryzykować. Jak się zapewne domyślacie Anthony był wampirem. Wybrał mnie na swojego syna i dziedzica wszystkich zdolności, jakich nauczył się przez setki lat swojego istnienia. A ja zgodziłem się na to. Moja przemiana w wampira była przeżyciem, którego nigdy nie da się zapomnieć. Anthony wpił swoje zęby w moją tętnicę, a ja poczułem, jak wraz z każdą kroplą krwi uchodzi ze mnie życie. Byłem bliski oszołomienia i utraty zmysłów. Choć wiedziałem ,ze umieram nie chciałem przerwać tego doznania. Kiedy wypił ze mnie prawie całą krew, zapytał raz jeszcze, czy chcę dostąpić zaszczytu przemiany w wampira. Leżąc w jego ramionach pragnąłem życia jak chyba nikt na świecie. Mgnienie chwili dzieliło mnie od śmierci. Wyszeptałem tylko ochrypłe „tak”. Wtedy podwinął swój lewy rękaw i zębami rozszarpał swój nadgarstek. Przystawiając go do moich ust rzekł – Niech się stanie! – i pozwolił mi pić. Przywarłem do niego łapczywie i w tym momencie przez mój umysł przemknęły miliony scen, tysiące myśli, setki uczuć. Nie należały one do mnie. To były jego myśli, jego uczucia, jego życie napełniające moje martwe ciało. Przeżyłem ekstazę nieporównywalną z żadnym ludzkim uczuciem. Nigdy potem, pijąc krew człowieka, nie czułem się tak cudownie, jak w tej jednej chwili. Dla mnie mogła trwać całą wieczność, jednak Anthony odjął swój nadgarstek od moich ust, a ja straciłem przytomność. Tak zaczęło się moje nie-życie jako wampira. Już przeszło trzydzieści lat trwam w tym stanie wciąż wyglądając jak dwudziestolatek. Anthony nauczył mnie wszystkiego, stał się nie tylko mym Ojcem-W-Ciemności, ale i prawdziwym ojcem, którego zawsze mi brakowało. Żyłem od zmierzchu do świtu, zaangażowałem się w życie społeczne wampirów, z czasem zyskałem sobie szacunek innych i przyjaźń Księcia, który dla wampirów jest wyrocznią i świętością. Jednak los zakpił ze mnie raz jeszcze... Często pomagałem Księciu i wykonywałem dla niego liczne zadania. To, kolejne a zarazem ostatnie, miało być po prostu jeszcze jedną, zwyczajną pracą dla klanu i Księcia. Gdzieś w mieście pojawił się nielegalny wampir – Dziecię-W-Ciemności przeistoczone bez wiedzy i zgody Księcia. Miałem je odnaleźć i zlikwidować oraz dowiedzieć się kto jest jego Ojcem-W-Ciemności. Do pomocy przydzielono mi „Młodego” – syna Księcia, niezwykle rozwydrzonego i rozpieszczonego, nieopierzonego wampira. I to był początek mojego końca. Znalezienie „nielegala” nie było trudne. Nie zacierał po sobie śladów, był nieostrożny i działał chaotycznie. Trafienie na jego trop zajęło mi niecałe dwie noce. Trzeciej nocy doszło między nami do konfrontacji. Odkryliśmy go w ciemnym zaułku podczas polowania, posilał się akurat jakimś człowiekiem. Był raczej niski i drobny, jego ciało okrywał wystrzępiony czarny płaszcz, a twarz skryta była w cieniu kaptura. Marcus – czyli „Młody” nie słuchając moich ostrzeżeń ruszył na niego, nie mając więc innego wyjścia podążyłem za nim, nie mogłem dopuścić, aby coś mu się stało. „Nielegal” był zwinny i poruszał się szybko, toteż unikał ciosów bez większej trudności, sam jednak nie atakował, próbował przedrzeć się przez nas i uciec. Stałem w pogotowiu gotowy zaatakować bądź ruszyć w pościg. Synek Księcia starał się za wszelką cenę pochwycić swoimi szponami ofiarę lecz nie udawało mu się, przez co wpadał w coraz większą złość. Wreszcie zahaczył jedną ręką o ciało nielegalnego wampira zadając mu ranę i zrywając mu z głowy kaptur. Wampir krzyknął przeraźliwie. Moim oczom ukazała się burza rudych loków, piegi na policzkach, te same oczy, usta... Niewiele myśląc rzuciłem się na Marcusa i przygniotłem go do ziemi nim zadał jej kolejny cios. Korzystając z okazji Sol Angelica przemknęła zwinnie między nami i uciekła w plątaninę uliczek. Musiałem się gęsto tłumaczyć dlaczego powstrzymałem mojego towarzysza od zabicia „nielegala” przez co zyskałem jedynie czujny, nieufny wzrok śledzący moje ruchy z uwagą. Marcus nigdy mi nie ufał i nie darzył szczególną sympatią przez zaufanie, jakim obdarzał mnie Książe. A ja nadal nie mogłem się otrząsnąć z tego co widziałem. To nie mogła być moja wyobraźnia – widziałem ją dokładnie, każdy milimetr jej twarzy zachowałem w pamięci, a tamta wampirzyca wyglądała dokładnie jak siedemnastoletnia Sol. Następnej nocy nie tracąc czasu na polowanie i posilanie się, wykorzystałem ten czas rozłąki z moim towarzyszem na odszukanie mojej ukochanej, z którą los rozdzielił mnie przeszło czterdzieści lat temu. Nie było to trudne, wampirzyca słabo znała miasto, nie wiedziała jak się po nim poruszać. Kiedy stanąłem naprzeciwko niej moje martwe serce odżyło na nowo uczuciami sprzed dziesięcioleci. Nie poznała we mnie dawnego Gabriella, lecz oprawce z wczorajszej nocy. Szaleństwo wyzierało z jej oczu, głód i żądza krwi kierowały jej ciałem. Minęło sporo czasu nim jej zagubione myśli odnalazły w pamięci mój obraz. Krwawe łzy spłynęły po moich policzkach, kiedy przytuliłem ją, osłupiałą, głodną i zagubioną. Zdobyłem dla niej krew, nakarmiłem i kazałem uciekać z miasta. Obiecałem odszukać ją w najbliższym czasie w lasach. Nasze spotkanie po latach musiało nieubłaganie się skończyć. Po kolejnych kilku dniach poszukiwania „nielegala” w mieście zakomunikowałem Księciu, że albo uciekł, albo został przez kogoś zabity. Cały czas czujne oczy Marcusa przypatrywały się każdemu mojemu działaniu. Książę przyjął moją wiadomość z żalem, ale zaakceptował ją i poniechał dalszych działań w tej sprawie. Odczekałem jeszcze kilka dni i wyruszyłem do pobliskich lasów, aby odszukać moją Sol. Postanowiłem, że już nigdy jej nie opuszczę i będę jej bronił przed Księciem i innymi wampirami. Nasze kolejne spotkanie przywróciło mi wszystkie wspomnienia, które tak głęboko chowałem na dnie serca. Sol Angelica była już jednak zupełnie inną osobą. Dziką, wystraszoną, z obłędem w oczach. Nie pamiętała prawie nic ze swojego poprzedniego życia. Zdołałem się dowiedzieć, że przemienił ją jakiś szaleniec, Malkavian zapewne, i przez te wszystkie lata mieszkała razem z nim ukryta głęboko w lesie, żywiąc się krwią zwierząt. Jednak pewnego razu Malkavian po prostu ją opuścił, a głód i szaleństwo przywiodły ją do miasta. Do mojego miasta... Przeznaczenie? Rozłączeni kochankowie znowu razem? Nie... parszywy dowcip losu... Chciałem z nią zostać, choć nie zachowywała się już jak moja mała siedemnastoletnia Sol. Przypominała niedostępne, dzikie zwierze, nie ufała mi i zapewne byłaby w stanie mnie zabić. Jednak te kilka dni, które spędziłem z nią, dały mi więcej, niż kilkadziesiąt lat wampirzej egzystencji. Sol zaufała mi i powoli uczyła się życia godnego człowieka, nie zwierzęcia. Uwierzyłem, że szczęście powróciło do mojej duszy. Dano nam niespełna trzy miesiące. Nie wróciłem już do Księcia, wolałem się łudzić, że zapomni o moim istnieniu i pozwoli spokojnie żyć u boku Sol. Pewnego zimowego dnia obudziliśmy się w towarzystwie kilku wampirów z mojego miasta. Byli oni najbardziej wyszkolonymi strażnikami Księcia. A wśród nich był i jego Syn-W-Ciemności z krzywym uśmiechem na twarzy. Opór był bezskuteczny. Związano nas i przetransportowano do Księcia. Wkrótce miał się odbyć sąd. Po mojej stronie stawił się Anthony, mój Ojciec-W-Ciemności. Znał on moją historię z Sol i starał się przekonać Księcia, że nie dopuściłem się niesubordynacji i zdrady, tylko owładnęła mną chwilowa słabość. Moim oskarżycielem był Marcus, który robił wszystko, abym poniósł najwyższy rodzaj kary – śmierć. Jednak śmierć byłaby dla mnie nagrodą w stosunku do kary, jaką mi wymierzono. Książę ogłosił swój wyrok – Sol Angelica zostanie skazana na śmierć poprzez spalenie, a nauczką dla mnie na przyszłość miało się stać wykonanie wyroku na mojej ukochanej. Serce pękło mi na milion kawałków, gdy usłyszałem czego mam dokonać. Sol zdawała się niczego nie rozumieć, jej szalone oczy błądziły po zebranych w sali wampirach i błagały o kroplę krwi. Tymczasem miała odbyć się egzekucja... Cała społeczność wampirów zebrała się wokół pala, do którego przywiązano krzyczącą Sol Angelicę. Pochodnia już płonęła w ręku synalka Księcia, którego twarz szpecił grymas ironicznego, triumfującego uśmieszku. Wpatrywałem się bezwiednie w twarz Sol, w twarz kobiety, którą kochałem nad własne życie. I postanowiłem zginąć razem z nią. Odmówiłem przyjęcia pochodni, zacząłem krzyczeć i rzucać się na wszystkich stojących obok mnie. Wyczerpany, bez krwi, bez siły i nadziei szybko zostałem zdominowany przez parszywą bestię, Marcusa. Wszystko we mnie krzyczało, cała moja jaźń wiła się z bólu, ale ciało robiło to, co chciał ten smarkacz. Chwyciłem pochodnię i zbliżyłem ją do ciała Sol. Jedynie moje oczy wyrażały ogrom bólu i rozpaczy, jaki wówczas przeżywałem. Sol krzyczała, a ja odrzuciłem pochodnię dopiero wtedy, gdy całe jej ciało płonęło. Jej wykrzywiona strachem i bólem twarz stoi mi przed oczami nawet teraz... Płakałem krwawymi łzami, ostatnimi kroplami krwi, jakie pływały jeszcze w moich żyłach. Gdy po jej ciele został jedynie popiół odzyskałem władzę nad moim ciałem. Padłem na kolana i krzyczałem... Na sali panowała martwa cisza przerywana jedynie okropnym rechotem książęcego Syna-W-Ciemności. I wtedy wpadłem w szał. Anthony opowiedział mi później, że jednym długim skokiem dopadłem do Marcusa i ogromnymi szponami oderwałem mu od tułowia głowę. Wówczas zaczęła się wrzawa i szamotanina, jednak mój Ojciec-W-Ciemności pomógł mi wydostać się stamtąd. Sam naraził się Księciu i skazał się na banicję i Krwawe Łowy. Mnie też czeka to samo. Wszystkie wampiry w mieście polują na mnie. Anthony ma jeszcze szansę uciec gdzieś daleko. Ale mnie dopadną prędzej czy później...
* Żadnego z pięciorga osób siedzących w sali Szpitala Psychiatrycznego pod wezwaniem Św. Antoniego nie zdziwił widok spływających po policzku młodego mężczyzny kropel krwi. Jego oczy płonęły bólem i nienawiścią.
- Dlatego postanowiłem przyjść tutaj. Nie pozwolę się dotknąć żadnej parszywej pijawie. Zrobiłem dla nich już dość, nie dam im teraz satysfakcji z zabicia mnie i wypicia mojej krwi. Drodzy przyjaciele, rozchmurzcie się. Dzisiejszego ranka pierwszy raz od wielu dni zaświeci słońce.
 - Ale przecież słońce zabija wampiry... Co będzie z Tobą, kiedy nadejdzie dzień?... Jak się lekarze dowiedzą, że jesteś...
- Przecież im powiedziałem, mój drogi. Słońce będzie dziś mym przyjacielem, nie wrogiem. Będzie ukojeniem... Będzie lekiem na całe moje chore życie... Gabriell zsunął się cicho z łóżka. Łzy zaschnięte na jego policzkach tworzyły krwawy wzór. Podszedł bezszelestnie do zakratowanego okna i otworzył je na oścież. Mroźne, zimowe powietrze zalało całą salę. Chmury przysłaniające niebo rzedły coraz bardziej, na dworze robiła się szarówka. Gabriell stał wyprostowany, czekając na nieuniknioną chwilę szeptał coś niedosłyszalnie dla pacjentów. Pięć par oczu wpatrywało się w niego, pięć par załzawionych, smutnych, współczujących oczu... Gdy pierwsze promienie porannego słońca przebiło się przez najrzadszą warstwę chmur na twarzy pięknego wampira pojawił się uśmiech. Nie trwało to długo. Gabriell nie wydal najmniejszego odgłosu, po prostu rozpłynął się w oślepiającym blasku słońca, które spowiło jego ciało i pozostawiło po nim pył, który wraz z mroźnym wiatrem wyleciał przez okno. Ktoś w sali zaszlochał... Za oknem dało się słyszeć szczęśliwy śmiech pary nastolatków... A może to tylko wiatr zawył w konarach drzew?... KONIEC

sobota, 3 listopada 2012

Ona i on;(


Ona - ciągle uśmiechnięta, roztrzepana, szalona. Miała pełno pomysłów na każdy dzień, na każdy wieczór. To zawsze ona rozruszała każdą imprezę, nawet tę najsłabszą i nudną. Miała wielu przyjaciół. Kochała ich z całego serca. Potrafiła nie spać całą noc, słuchając w słuchawce, jak jej najlepsza przyjaciółka opowiada o najcudowniejszej randce, jaką kiedykolwiek przeżyła. Szczupła blondynka, duże niebieskie oczy... czasami wyglądała jak anioł. Na ulicy każdy chłopak się za nią obejrzał. Uśmiechała się i szła dalej. Dla niej wygląd nie miał znaczenia. Pielęgnowała to, co w środku. A "tu" też była aniołem. Pomocna, uczynna. Okaz energii. Ona, Karolina. On uwielbiał imprezy, dziewczyny, alkohol i szybką jazdę. Nauka szła mu ciężko, ale był chłopakiem bystrym i inteligentnym. Wianuszek dziewczyn otaczał go już pod koniec gimnazjum, a gdy poszedł do liceum, zmieniał dziewczyny jak skarpetki. W miesiącu miał kilka. Bawił się nimi. Każdy to mówił i wiedział. Jednak mimo to miał wielu przyjaciół, którzy nie pochwalali jego zachowania, ale wiedzieli, że to przecież jego życie. Trudno było mu się oprzeć. Wysoki, wysportowany, ciemny blondyn. Niebieskie oczy i słodki uśmiech przyciągały każdą dziewczynę. Kumple uwielbiali w nim to, że kochał dobrą zabawę i wiedzieli, że zawsze mogą do niego przyjść, gdy rzuciła ich laska. Był lojalny wobec przyjaciół. Nigdy nie odbił dziewczyny swojego kumpla. Nie potrafił. Nawet, gdy ona chciała, on odmawiał, krzycząc na nią, co sobie wyobraża, zdradzając jego przyjaciela. On, Mateusz. Jak się poznali? Mateusza wyrzucili z liceum, w którym obecnie się uczył. Przenieśli go do klasy, w której była Karolina. Dziewczyna pamięta ten dzień, gdy Mateusz wszedł do sali. Każda z jej koleżanek od razu poprawiła włosy i uśmiechnęła się najsłodziej, jak potrafiła. On z niewinnym uśmieszkiem usiadł za Karoliną. Już wiedział, którą dziewczynę "zaliczy" jako pierwszą. Zawsze miał swój plan. Podszedł do Karoliny na długiej przerwie. Poprawił koszulę i wyszczerzył lśniące zęby. Przedstawił się i pocałował ją w dłoń. Każda dziewczyna patrzyła na tą scenę z zazdrością w oczach. Rozmawiali o jego poprzedniej szkole, o tej. Był miły i czarujący. Potrafił urzec dziewczynę w 20 minut. Weszli razem do klasy, usiedli razem w ławce. Tak było przez najbliższy tydzień, aż Mateusz poprosił Karolinę, aby się z nim umówiła. Nie zgodziła się. Odeszła, pozostawiając Mateusza otępiałego, wpatrującego się w jej postać odchodzącą powolnym krokiem. Nie poddał się. Jeszcze żadna dziewczyna mu nie odmówiła. Wiedział, że wreszcie dojdzie do ich randki. Nie mylił się. Krążył koło Karoliny 2 tygodnie, aż wreszcie dziewczyna zgodziła się spotkać. Spędzili bardzo miło czas. Poszli na soczek, później do parku. Rozmawiali o wszystkim i o niczym. Zarówno o ważnych sprawach, jak i o tych błahych. Czuli się przy sobie bardzo swobodnie. Odprowadził ją do domu, pocałował? Pragnął tego. Nie dlatego, żeby ją "zaliczyć", ale żeby po prostu dotknąć jej lśniących ust. Oddała pocałunek. Był krótki, ale na pewno na długo zapamiętany. Mateusz nie wiedział, co się dzieje. Spędzał z nią każdy dzień, każdą wolną chwilę. Czuł się przy niej tak błogo. Pragnął dotykać jej włosów, całować usta, czuć jej obecność i zapach. Pomyślał to pierwszy raz, gdy siedział z kumplami na piwie i ona weszła z koleżankami. Takie niespodziewane spotkanie, w ogóle się nie umawiali. Wtedy, patrząc na nią, jak tańczy i rusza biodrami, pomyślał: "O nie? To nie możliwe. To nie może być prawda. Ja ją naprawdę kocham... kocham". Pokochał ją. Pokochał jej słowa, oczy, czyny. Chciał być z nią na zawsze. Na zawsze...
- Ty kochasz Karolinę? Kochasz Ją? - usłyszał od swojej najlepszej przyjaciółki, gdy powiedział, co tak naprawdę czuje.
Marta - przyjaciółka od lat. Nigdy nie popatrzyła na niego, jak na obiekt westchnień, tak samo było z nim. Znali swoje słabości, swoje mocne strony, każdy grzech i każde marzenie. A teraz Marta nie dowierzała własnym uszom. Mateusz się zakochał! Casanova, jakich mało, kochał naprawdę.
- Powiedz jej to - poradziła mu Marta.
- O nie. Tego nie zrobię. Nie wiem, czy ona mnie... - podparł policzek ręką i dalej kartkował zeszyt od biologii.
Marta usiadła obok i oparła się o jego ramię.
- Mateusz, nie przejmuj się. Coś wymyślimy... Powiesz jej, nawet gdybyś nie był pewien jej uczuć, ważne, że będzie wiedzieć, że ją kochasz. A ja wiem, że to prawdziwa miłość, jeszcze nigdy nie powiedziałeś o żadnej dziewczynie, że ją kochasz.
W pewnym momencie zadzwonił telefon. Mateusz sięgnął do kieszeni po komórkę i odczytał sms-a: Jestem w barze. Wpadnij. Muszę Ci coś powiedzieć. To ważne. Karolina". Pojawił się po 10 minutach. Pocałował ją delikatnie w policzek i usiadł naprzeciw niej.
- Co się stało? - spytał naprawdę przejęty.
Martwił się, że coś się stało. Karolina siedziała smutna i zamyślona, aż w pewnej chwili rozpłakała się, zaniosła się strasznym płaczem. Mateusz wyprowadził ją z baru. Poszli usiąść na ich ulubioną ławkę do pobliskiego parku. Przytulił ją. Ona wtuliła się w niego i zaczęła szlochać. Nie wiedział, co się dzieje, co ma zrobić. Mówił, aby się uspokoiła, żeby mu powiedziała, co się stało, a ona jeszcze bardziej płakała. W końcu usiadła i powiedziała to w tak normalny, prosty sposób, jakby czytała książkę:
- Jestem chora. Wczoraj były ostatnie badania. Mam raka mózgu. Lekarze dają mi małe szanse na przeżycie. Chemioterapia? chemioterapia chyba nic nie da?
Podniosła wzrok. Mateusz stał, patrzył się w jej cudownie niebieskie oczy i płakał. Pierwszy raz. Ona ciągnęła:
- Tak bardzo się cieszę, że cię poznałam. Chociaż wiem, że jestem kolejną twoją zdobyczą... ale się cieszę. Jesteś takim wartościowym chłopakiem. Tak bardzo... tak bardzo cię pokochałam.
 Wtuliła się w niego. Przytulił ją tak bardzo mocno, jakby ostatni raz trzymał ją w ramionach. Stali tak chwilę. Odgarnął jej włosy i wyszeptał:
- Skarbie, ja też cię kocham. Naprawdę cię kocham. Z całego mojego serca. Tylko ciebie. Zawsze ciebie. Musisz żyć. Musisz. Rozumiesz?
 - Jak to? Co? Kiedy? Ale... Tak. Przyjadę.
Mateusz rzucił telefonem o ścianę. Osunął się na ziemię, przykrył twarz dłońmi i zaczął płakać. Jego mama weszła do kuchni. Ukucnęła przy nim, a on wyrzucił z siebie potok słów, łkając przy tym jak małe dziecko.
- Umarła. Mój skarb. Lekarze dali jej rok, minęły 3 miesiące. Umarła. A mnie przy niej nie było...
Mama przytuliła go, chociaż wiedziała, że to i tak nie pomoże.
- Mateusz? Możesz przeczytać ostatni list Karoliny?- zapytała go mama dziewczyny.
- Tak. Przeczytam.
Było tyle ludzi. Wszyscy płakali. Jej ciało było ułożone w białej trumnie. W niebieskiej sukience i w delikatnych loczkach wyglądała jak mały anioł. Była aniołem. Każdy był tego pewien. Mateusz stanął przy trumnie. Wyciągnął pogniecioną kartkę i zaczął czytać.
  "Kochani! Jestem taka słaba. Wybaczcie, że Was opuszczam. Moje ciało, chociaż dusza... Dusza zawsze będzie z Wami. Mamo, tato, dziękuje Wam za ciągłą opiekę i cierpliwość, to dzięki Wam zobaczyłam po raz pierwszy słońce, to dzięki Wam jestem. Przyjaciele, kocham Was, wiecie, prawda? Ale chcę wam to teraz powiedzieć, przez Mateusza. Kocham Was. Zawsze będę Was kochać. To wy dawaliście mi te chwile szczęścia. Dziękuję. Mateusz, skarbie, tak ciężko mi pisać do Ciebie. Kocham Cię. Kocham Cię czystą miłością. Zawsze tak będzie. Pamiętaj. Będę Twoim Aniołem Stróżem. Zawsze będę przy Tobie. Gdy będzie Ci źle wznieść oczy ku górze, ja będę siedzieć na którejś z gwiazd. Naszych gwiazd. Będę na Ciebie tutaj czekać. A kiedyś znów zatańczymy razem...Mamo, niech list przeczyta Mateusz. Tylko on pewnie się teraz trzyma. Skarbie, pomagaj moim rodzicom. Oni potrzebują teraz mnie, ale Ty jesteś częścią mnie. Pamiętajcie wszyscy o tym...Dziękuję. Karolina.                       Zgniótł kartkę w dłoniach. Zaczął płakać...
- Skarbie, spotkamy się. Obiecuję Ci najwspanialszy taniec... - powiedział, dotykając policzka dziewczyny.
Każdy podchodził do trumny, Mateusz odszedł na bok. Usiadł na ławce, wyjął kartkę, napisał coś? Strzał.
- Mateusz!!! Nie?
Marta zemdlała. Mateusz leżał w kałuży krwi. Z pistoletem w dłoni. Łukasz, jej brat, podniósł kartkę leżącą obok. Zaczął czytać, łkając.
 "Wybaczcie. Wybaczycie, wiem. Poszedłem zatańczyć pierwszy i ostatni taniec w niebie z moim aniołem. Będę z Wami. Tak samo jak nasz skarb. Pochowajcie mnie obok Karolinki. Teraz... Proszę. Chcę być z nią, Wybaczcie. Mamo, tato, Łukasz, trzymaj się stary. Marto. Przepraszam rodziców Karolinki. Miałem pomóc... Opowiem Wam kiedyś we śnie, co u nas. Obiecuję. Kocham Was, ale mojego anioła bardziej...Mateusz